Kategorie
biznes prywatność software

Wszędzie tylko aplikacje

Od dłuższego czasu popularne jest tworzenie aplikacji mających zastąpić korzystanie ze mobilnych wersji serwisów internetowych. W niektórych przypadkach dostęp do danej usługi z poziomu przeglądarki internetowej jest możliwy (jak np. w przypadku Revoluta). To prawda, że takie aplikacje są często wygodne w użyciu Trzeba jednak pamiętać, że technologie, standardy i ogólnie UX nie stoją w miejscu i normalne strony internetowe także coraz łatwiej obsługuje się z poziomu przeglądarki palcem i na niewielkim ekranie. Niejednokrotnie działaniem i wyglądem nie różnią się w ogóle od „dedykowanych aplikacji”.

Skąd więc taki pęd do wymuszania instalowania aplikacji?

Jedną z przyczyn jest kontrola. Korzystanie z przeglądarki oznacza, że to użytkownik decyduje co i jak wyświetlać i ładować, lub – co ważniejsze – czego nie ładować. W przeglądarce można mieć włączone lub wyłączone ciasteczka, ładowanie skryptów itp. Można też z łatwością odfiltrowywać reklamy i inne niechciane elementy. Przy korzystaniu z aplikacji na smartfonie nie jest już tak łatwo. Owszem, można w mniejszym lub większym stopniu zarządzać uprawnieniami danej aplikacji, ale zdecydowanie trudniej zablokować i poprzestawiać tyle ile w przypadku strony internetowej.

Oczywiście mniejsza władza dana użytkownikowi oznacza, że więcej ma jej twórca aplikacji. Koronnym argumentem tej drugiej grupy za takim modelem działania jest to, że pozwala on praktycznie w całości kontrolować jakość dostarczanych usług. To w pewnym sensie prawda, bo w aplikacji wszyscy widzą to samo i tak samo. To są korzyści. Jaki jest jednak koszt takiego podejścia dla użytkownika? Trzeba pamiętać, że dostawca – poza zagwarantowaniem ogólnej „jakości usługi” i dbaniem w ten sposób o satysfakcję klienta – może mieć wiele innych dodatkowych zachęt do tego, by działać właśnie w ten sposób.

Niedawnym przykładem nadużyć związanych właśnie ze stosowaniem aplikacji jest kanadyjska sieć kawiarni Tim Hortons. Tamtejszy odpowiednik UODO stwierdził w efekcie śledztwa, że od osób które pobrały aplikację kawiarni były zbierane dane lokalizacyjne, m.in. w celach reklamowych.1https://priv.gc.ca/en/opc-news/news-and-announcements/2022/nr-c_220601/ Użytkownik był proszony o pozwolenie na korzystanie z usług lokalizacyjnych, ale w sposób który nie sugerował, że będzie śledzony cały czas. A był – zawsze jak telefon był włączony. Stąd firma wiedziała gdzie dana osoba mieszkała, pracowała, ale i czy (i kiedy) chodziła do konkurencji. Dodatkowo obecność w określonych miejscach wywoływała „zdarzenia”, co było wykorzystywane do zwiększenia sprzedaży.

Dane były anonimizowane, ale akurat w ich przypadku bardzo łatwo ustalić personalia osoby bazując wyłącznie na lokalizacjach, w których bywa.

To pierwszy z brzegu przykład, a jest ich znacznie więcej. Praktycznie wszystkie mają swoje źródło w tym, że nieustannie użytkownicy są zachęcani do instalowania aplikacji, zamiast korzystać z mobilnych wersji serwisów.

Dane o lokalizacji? Kontakty? Nagrywanie dźwięku? Dostęp do zdjęć? Rejestr połączeń? Warto przed zainstalowaniem czegokolwiek przeczytać jakich uprawnień dana aplikacja będzie wymagać. A potem warto się zastanowić czy rzeczywiście wszystkie te uprawnienia są naprawdę niezbędne.

Przypisy